13 listopada skończyła się władza PiS. Na jak długo to zależy od mądrości polityków nowej Koalicji.
Paniom i panom już dziękujemy.
15 października w warszawskim teatrze Och Krystyny Jandy wystawiano sztukę „Niedochodzenie” w reżyserii Wojciecha Malajkata. Tak się złożyło, że spektakl zakończył się tuż przed zamknięciem lokali wyborczych i ogłoszeniem wyników exit poll. Chwilę po godzinie 21 Joanna Szczepkowska przejęła mikrofon od Andrzeja Seweryna, który wyniki te odczytywał i powtórzyła nieco zmodyfikowane własne słowa z czerwca 1989 roku: „Proszę państwa! 15 października 2023 roku skończyły się rządy PiS!”.
Joanna Szczepkowska nieco się pospieszyła, choć w oczywisty sposób zrozumieć można tę radość, z jaką to ogłosiła, bo rządy PiS de facto zakończyły się w poniedziałek, 13 listopada i stało się to dokładnie w momencie, w którym większość parlamentarna wybrała marszałków Sejmu i Senatu. Większością tą jest niedawna Opozycja, a od teraz Koalicja rządząca, bo tylko PiS i Andrzej Duda wierzą w to, że władzę może utrzymać Zjednoczona Prawica. Ściślej rzecz ujmując, oczywiście nie wierzą, tylko cynicznie rozgrywają ostatnie dni swojej władzy, aby wydoić państwo jak tylko się jeszcze da i aby spróbować zabetonować kilka ważnych stanowisk, ułatwiających przetrwanie w opozycji.
Dobitnym akcentem uświadamiającym obozowi Zjednoczonej Prawicy i prezesowi Kaczyńskiemu to, że władzę stracili, były głosowania w sprawie wyboru (a właściwie nie-wyboru) posłanki Witek i senatora Pęka na funkcję wicemarszałków Sejmu i Senatu. Przy czym jasnym jest, że proponowanie Elżbiety Witek na wicemarszałka Sejmu oraz Marka Pęka na wicemarszałka Senatu to oczywista pułapka zastawiona przez obóz PiS na dotychczasową Opozycję. Zarówno Witek jak i Pęk mają na swoim koncie łamanie regulaminu Sejmu, jak i urągające kulturze senatora wypowiedzi dotyczące Opozycji, że wybranie ich na te funkcje, byłoby po prostu napluciem w twarz 11,5 milionom wyborców. I Opozycja zdała ten test na szóstkę, nie dając się rozegrać przez ZP. To dobry znak, bo pamiętamy, jak w 2015 roku Kaczyński rozgrywał nową wtedy w Sejmie Nowoczesną.
Dysonans poznawczy – przecież prezes powiedział, że wygraliśmy.
Co właściwie stało się 13 listopada 2023 roku? Kilka rzeczy naraz: osłupienie, oszołomienie, konsternacja, niedowierzanie, zaskoczenie i co najistotniejsze – całkowita dezorientacja. Do obozu PiS dotarła prosta prawda, o której od lat mówili różni komentatorzy, że żadna władza nie jest wieczna, nawet władza tak zabetonowana przez osiem lat, jak władza obozu Zjednoczonej Prawicy. Najbardziej dobitnie uświadomił to sobie Jarosław Kaczyński w poniedziałek, gdy otwarto inauguracyjne obrady Sejmu, nie czekając na niego oraz we wtorek, gdy nowy marszałek Sejmu odesłał prezesa z kwitkiem od stołu prezydialnego, a zszokowany Kaczyński musiał wrócić na swoje miejsce, mając się z pyszna. Wszyscy oni zdali sobie sprawę podczas wtorkowych obrad, że czasy prywatnego Sejmu Kaczyńskiego minęły bezpowrotnie, a “ja bez trybu” to już tylko niechlubne wspomnienie.
Plan PiS-u na wtorkowe obrady Sejmu był prosty – zakłócić je, wykorzystując regulaminowy zapis o możliwości zabierania głosu przez każdego członka rządu w dowolnym momencie obrad. Klub PiS chciał tu wykorzystać niedoprecyzowanie tego zapisu związane z długością wystąpień, domagając się od marszałka nieograniczonego czasu na zabranie głosu – można było spodziewać się kolejki 100 ministrów i wiceministrów (wszakże rząd ZP to najbardziej liczny rząd w historii III RP) opowiadających swoje banialuki przez kilkadziesiąt minut każdy. Ale marszałek Hołownia nie dał się wpuścić w maliny i ograniczył wystąpienia do 3 minut i pięciu osób. W ogóle nowy marszałek jak na razie pozytywnie zaskakuje, mimo całego repertuaru chamstwa z prawej strony sali nie dał się sprowokować. Skończyło się tym, że najczęściej powtarzanym słowem, które miało obrazić Hołownię, było słowo “rotacyjny” – trzeba przyznać, poziom przedszkola. Bez wątpienia “dziękuję panu, panie pośle Wójcik, za pańską pełną erudycji wypowiedź” przejdzie do powstającego właśnie kanonu wypowiedzi nowego marszałka.
Do prezesa i całego klubu PiS dotarło chyba w końcu, że z tymi rozliczeniami, które zapowiedziała nowa Koalicja, to rzeczywiście będzie na serio. Także dlatego, że 11,5 mln wyborców Opozycji (teraz już Koalicji) będzie tego pilnować i nie wierzę, aby to zostało przez nich odpuszczone. To między innymi właśnie dlatego ludzie stali w kolejkach na głosowanie do 3 w nocy. Suweren jasno i wyraźnie określił, czego oczekuje od nowej władzy. Dobitnym dowodem na to, że świadomość rozliczeń dociera powoli do umysłów posłanek i posłów z prawej strony sejmowej sali było wystąpienie posła Ziobro, który znanym ze sławetnego wiecu falsetem krzyczał do posłanek i posłów Koalicji Obywatelskiej: “Mam nadzieję, że nie okażecie się takim fujarami jak osiem lat temu w sprawie Trybunału Stanu!”. Posłowi Ziobro należy przypomnieć, że niektóre przepowiednie stają się przepowiedniami samo się spełniającymi.
Jak wielkim szokiem dla wyborców Zjednoczonej Prawicy jest wyborcza porażka, świadczą wpisy w mediach społecznościowych, zwłaszcza na portalu X (dawniej Twitter). Roi się tam od niewybrednych komentarzy pod adresem całej Opozycji/Koalicji i choć X/Twitter nie jest miarodajnym barometrem społecznych nastrojów, to jednak oddaje emocje zwolenników i wyznawców ZP. Spośród całego tego ścieku wybrałem jeden wpis autorstwa Jacka Piekary, autora powieści fantazy, guru prawej strony: “Teraz w parlamencie większość mają łajdacy, więc swoje rządy zaczęli od łajdactw… Niczego innego się zresztą nie spodziewałem (‘totalna opozycja’ to było i jest etyczne dno. Niestety PiS popełnił wielki błąd, że przez 8 lat swojej dominacji traktował te szumowiny jak ludzi)”. Poziom frustracji sięgnął, jak widać, sufitu.
Stare grzechy środowiska dziennikarskiego.
Poseł Piotr Gliński również pokazał, jak bardzo porażka wyborcza dotknęła polityków odchodzącej władzy, gdy na pytanie redaktora Wita, jak zamierzają znaleźć większość niezbędną do zbudowania rządu, minister kultury kolejny raz pozwolił sobie na skandaliczną wypowiedź odnoszącą się do jakoby niemieckiego pochodzenia stacji telewizyjnej, w której redaktor Wit pracuje. Radomir Wit skomentował to na X/Twitterze, że to niedopuszczalne. Ale oni przecież się nie zmienili. Zawsze tacy byli. Ile razy dostawali od suwerena łupnia, zawsze powtarzali, że winni są wszyscy wkoło, tylko nie oni. To taki stan umysłu po prostu. Dodajmy – prawacki stan umysłu, bo przecież nie jest to tylko domena polskiej sceny politycznej. A Trump nie mówi tego samego?
Jednak co innego jest ważne. Politycy Zjednoczonej Prawicy od lat bezkarnie obrażają dziennikarzy, konkurentów politycznych i wyborców, bo od lat panuje na to przyzwolenie. Bo dziennikarze długie lata nie reagowali stanowczo (często w ogóle) na tego typu obraźliwe uwagi. Zbyt często słyszałem komentarze, że to taki pisowski koloryt, że prezes i inni politycy ZP już tak mają. Skala pobłażania rosła z roku na rok, co powodowało tylko eskalację obelg. Ostatnie wypowiedzi Kaczyńskiego o Tusku – lumpie, pokazują, że ta bezkarność jest już właściwie systemowa. Nie słyszałem, aby ktokolwiek z tego tłumu reporterów, który otaczał prezesa, zareagował na te słowa.
Ostatnie reakcje redaktor Dobrosz-Oracz i redaktora Wita (“nie życzę sobie, aby pan tak do mnie mówił”) wskazują, że środowisko to zaczyna budzić się z tego wieloletniego, głębokiego snu i mam wrażenie, że stoimy dziś u progu zmian także i na tym polu. Rolą dziennikarza jest bowiem sprowadzanie polityka na ziemię, ilekroć pozwoli on sobie na niestosowne uwagi i insynuacje nie tylko względem samego dziennikarza, ale i względem innych polityków czy obywateli. Czas najwyższy, aby to uległo zmianie.
Politycy obozu PiS cynicznie wykorzystują tu jedną z najważniejszych zdobyczy liberalnej demokracji, jaką jest wolność słowa, ale wolność słowa nie oznacza przyzwolenia na mówienie wszystkiego, co się chce, jak stwierdził senator Marek Pęk w komentarzu po odrzuceniu jego kandydatury na funkcję wicemarszałka Senatu. Takie pojmowanie wolności słowa – charakterystyczne dla prawej strony sceny politycznej – jest z gruntu fałszywe, zwłaszcza jeśli dotyczy to osób publicznych, a posłów, senatorów, ministrów, premierów i prezydentów w szczególności. Rola środowiska dziennikarskiego w eliminowaniu tego zjawiska jest tu kluczowa.
Czego nie powiedział Andrzej Duda w swoim przemówieniu w Sejmie.
W przemówieniu Dudy zabrakło mi tylko jasnej deklaracji, że przez ostatnie 1,5 roku jego kadencji, będzie całym sercem wspierał swoją partię – matkę, aby jak najszybciej wróciła ona do władzy. O ile słowa o tym, że będzie stał na straży Konstytucji uznać można za kabaretowe, to zapowiedź wet lub odsyłania ustaw do „Trybunału Konstytucyjnego” taka śmieszna już nie jest. Trybunał da się zneutralizować w miarę prosto, ale do przełamywania wet Koalicja wystarczającej liczby szabel nie ma. Czeka nas więc destrukcja w najważniejszych dla KO i Lewicy sprawach, co akurat chyba niczym odkrywczym nie jest. Duda nie zrobi niczego, co miałoby mu przysporzyć wrogów lub choćby negatywnych opinii wśród wyborców obozu ZP. Po rychłym zniwelowaniu Morawieckiego, Duda będzie chciał wyrosnąć na jedynego gwaranta ciągłości władzy PiS, przy czym nie wierzę, aby był zdolny do przejęcia schedy po Kaczyńskim. Po pierwsze dlatego, że prezes będzie prezesem do ostatnich swoich dni, po drugie dlatego, że Duda nie ma kwalifikacji, aby być szefem partii, zwłaszcza takiej partii jak PiS.
Z drugiej strony nie wierzę też, aby dla KO, Polski 2050, PSL i Nowej Lewicy deklaracje Dudy były jakimś zaskoczeniem, i nie mają oni całego repertuaru działań niwelujących ewentualne weta Dudy. Bez wątpienia zapowiada się ciekawa kohabitacja, która nigdy nie jest łatwa, gdy po obu stronach sceny politycznej stoją przeciwne obozy. Będzie się działo.
Na razie symbolami nadciągającego nowego są zdemontowane barierki wokół Sejmu i „Trybunału Konstytucyjnego”, otwarcie korytarzy dla dziennikarzy w Sejmie i Senacie, zdjęcie wiszącej osiem lat kotary przy wejściu do gabinetu marszałka Sejmu oraz fotografia samotnej Elżbiety Witek schodzącej po schodach. Bez świty, bez funkcjonariuszy straży marszałkowskiej i bez tłumu reporterów.
13 listopada 2023 roku skończyła się władza PiS. Wspólnie trzeba zrobić wszystko, aby już nigdy nie wróciła.
Autor:
Felietonista i autor własnego bloga. Współpracował z Liberté, Na Temat oraz Instytutem Obywatelskim.
Współtwórca projektów aktywizujących społeczeństwo obywatelskie:
Klubu Swobodnej Myśli oraz Projektu Nowa Polska. Jest także autorem kilku projektów z dziedziny marketingu politycznego.
Współautor projektu reformy ochrony zdrowia opublikowanego przez Instytut Obywatelski.
Współfundator i prezes zarządu Fundacji Myśli Demokratycznej – wspierającej działania prodemokratyczne oraz aktywizującej osoby niepełnosprawne.
Liberał. Przedsiębiorca z branży zaawansowanych technologii. Inżynier zarządzania.