Pastorałki i kantyczki A.D. 2023, czyli jak Polak z Polakiem
Święta Bożego Narodzenia od czasu, gdy zacząłem odróżniać fotel elektryczny od fotela bujanego, kojarzą mi się z czasem miłości i pojednania, zapowiedzią czego były narodziny dzieciątka w lichej stajence (odłóżmy na bok dywagacje, czy narodziło się ono w stajence na Podhalu, czy w małej stodole w Betlejem, w żydowskiej rodzinie ubogiego cieśli). Jak by nie patrzeć, w kulturze chrześcijańskiej narodziny Jezusa kojarzyć się powinny jednoznacznie.
Tymczasem ewangeliczny przekaz nijak się ma do rzeczywistości, z którą przychodzi nam się mierzyć w czasie tegorocznych Świąt. Mam nieodparte wrażenie, że wyznawcy jedynie słusznej idei, tak się składa, że to w 100% zadeklarowani katolicy, postanowili tego roku uśmiercić małego Jezusa, zanim ten ruszył w drogę, by głosić swe nauki. Mówiąc bardziej obrazowo – festiwal nienawiści do wszystkiego, co jest inne od ich świata wartości, trwa w najlepsze.
Wyznawcy tej idei boją się świata różnorodnego, kolorowego, otwartego na inne kultury, bo latami przejęte przez polityków obozu Zjednoczonej Prawicy media publiczne wkładały im do głów, że różnorodność to nihilizm. Czy pojednanie narodowe jest możliwe, choćby w duchu chrześcijaństwa, skoro Boże Narodzenie to Święta chrześcijańskie? Nie wierzę w to pojednanie, bo dla wyborców tego obozu świat ma być taki, jak oni chcą i tylko taki, żaden inny. A to wyklucza wszelkie rozmowy i rozważania o pojednaniu.
Skoordynowana, zaplanowana i realizowana z żelazną konsekwencją akcja zamachu na legalnie wybraną w demokratycznych wyborach władzę, trwa w najlepsze od ponad dwóch miesięcy, a od kilku dni przybrała na sile jak fala tsunami. Biorą w niej udział politycy Zjednoczonej Prawicy, uzależnieni od nich pracownicy mediów i farmy trolli w mediach społecznościowych.
Dlaczego utrata kontroli nad mediami publicznymi tak ich boli? Bo media publiczne były dla nich głównym narzędziem utrzymania władzy, gdzie mogli bezkarnie kłamać i wylewać najbardziej śmierdzące ścieki na przeciwników politycznych. Nazwali to pluralizmem w mediach, tak samo jak nazwali swoje partie – Prawo i Sprawiedliwość i Suwerenna Polska, które nic wspólnego ani z prawem, ani ze sprawiedliwością, ani z suwerennością nie mają.
Media publiczne
Twarzami obrony „wolnych mediów” są posłowie – prawnicy z klubu PiS. Na przykład poseł Paweł Jabłoński, który pomylił punkty regulaminu Sejmu, nie rozróżniając, czym jest wotum zaufania, a czym wybór premiera. Albo poseł Kacper Płażyński, który pomylił artykuły kodeksu spółek handlowych oraz nie przyswoił wiedzy, czym jest siedziba spółki kapitałowej. Pewnie jak by poszukać głębiej, znaleźć by można było wypowiedzi kolejnych orłów palestry z „patriotycznej” strony. Prawnicy ci udowadniają swoją realną wartość jako osoby zaufania społecznego, którymi są (w każdym razie powinni być) prawnicy. Rynek szybko by ich zweryfikował, gdyby przestali być posłami. A tak brylują wśród wyznawców, bo, jak to z wyznawcami bywa, nie profesjonalizm jest ważny, a gadanie głupot.
To oczywiste, że obóz ZP próbuje wszelkimi sposobami utrzymać swój elektorat w ryzach, ale tak szczerze, do ilu procent wyborców ten cały przekaz może teraz docierać, skoro obóz ten stracił wpływ na media publiczne. Ile procent wyborców obozu ZP udziela się w tej twitterowej czy fejsbukowej bańce? Ilu ogląda TV Republikę? Przecież obóz PiS bez TVP nie istnieje.
W OKO Press profesorowie prawa Aleksander Kappes i Tomasz Siemiątkowski wyjaśniają, dlaczego minister Sienkiewicz nie złamał prawa przy obsadzaniu nowych Rad Nadzorczych i zarządów w TVP, PR i PAP. Szczególną uwagę zwracają cztery wyrażenia – klucze: “wtórna niekonstytucyjność”, „luka prawna”, “przepisy szczególne” i “przepisy ogólne”. W skrócie rzecz polega na tym, że funkcjonujemy obecnie w luce prawnej powstałej za rządu Beaty Szydło oraz w wykładni Trybunału Konstytucyjnego z 2016 roku (tego właściwego), który wprawdzie nie badał przepisów o Radzie Mediów Narodowych, a przepisy wcześniejszej ustawy odbierającej uprawnienia KRRiTV, ale wyraźnie stwierdził, że przepisy w tej wcześniejszej ustawie w zakresie powoływania Rad Nadzorczych i zarządów spółek mediów publicznych łamały Konstytucję RP. Skoro zatem podobnie skonstruowana ustawa późniejsza o RMN w taki sam sposób odebrała kompetencje KRRiTV, działa tutaj mechanizm tzw. wtórnej niekonstytucyjności, co oznacza, że skoro nie obowiązują przepisy szczególne, zastosowanie mają przepisy ogólne, czyli te z Kodeksu spółek handlowych (KSH).
OKO Press w swoim tekście przypomina art. 213 KRP: “Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji stoi na straży wolności słowa, prawa do informacji oraz interesu publicznego w radiofonii i telewizji”; art. 14 KRP: “Rzeczpospolita Polska zapewnia wolność prasy i innych środków społecznego przekazu” oraz art. 54 KRP: “1. Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. 2. Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy są zakazane. Ustawa może wprowadzić obowiązek uprzedniego uzyskania koncesji na prowadzenie stacji radiowej lub telewizyjnej”.
Przypomina też kluczowy fragment uzasadnienia TK z wyroku o sygnaturze K 13/16: “Ustawodawcy przysługuje dosyć spora swoboda w kształtowaniu organizacyjnego wymiaru działania radiofonii i telewizji. Nie może jednak normować tej sfery w taki sposób, który skutkować będzie pozbawieniem KRRiTV kompetencji służących wykonywaniu jej konstytucyjnych zadań. Przyznanie określonych – w tym także kreacyjnych – uprawnień w sferze mediów publicznych organom powołanym do życia przez ustawodawcę nie jest konstytucyjnie wykluczone. Musi się jednak wiązać z pozostawieniem KRRiTV decydującego głosu w ramach ustawowego modelu funkcjonowania radiofonii i telewizji. Organ państwa powołany w drodze ustawy nie może pozbawiać możliwości wykonywania zadań i kompetencji organu konstytucyjnego”.
Przy tej okazji warto także przypomnieć krótką historię pluralizmu w mediach.
Kaczyński i jego wierni pretorianie już od lat 90. ubiegłego wieku myśleli o tym, aby ich partia (wtedy Porozumienie Centrum) miała swoje media. Latami budowali równoległy świat mediów (do 2015 roku wyłącznie prywatny), w których wsparcie finansowe wybranych redakcji było swoistym modus operandi tej idei. W 2015 roku Kaczyński i PiS osiągnęli upragniony cel, mogli przejąć media publiczne. I zrobili to bez żadnych ceregieli i oglądania się na jakiś Wersal, wmawiając ludziom, że budują „pluralizm” w mediach.
Tenże „pluralizm” polegał na tym, że za pieniądze wszystkich podatników, a więc także tych, którzy mieli inne od obozu ZP poglądy, stworzone zostały media wyłącznie jednej partii, w których w dodatku dzień w dzień, godzina za godziną lał się hejt, kłamstwa i ściek na przeciwników politycznych. Bez żadnych ograniczeń. Bez żadnej refleksji. Politycy Zjednoczonej Prawicy budowali przy tym narrację, że znienawidzona przez nich stacja TVN24 pokazuje same kłamstwa ich dotyczące, dlatego publiczna TV musi pokazywać „prawdę” o państwie PiS i „prawdę” o totalnej opozycji. Z prawdą i pluralizmem miało to tyle wspólnego, co wspomniany na wstępie fotel bujany z fotelem elektrycznym.
Gdy 15 października zdecydowana większość wyborców powiedziała w organizowanych przez obóz PiS wyborach temu światu “dość!”, do Kaczyńskiego dotarło, że straci też wpływ na media publiczne. A brak wpływu na te media oznacza dla PiS-u polityczną śmierć.
To właśnie dlatego realizowany jest obecnie plan zamachu na największą świętość w demokracji, jaką są wybory – wola narodu. Wszystko, co robi PiS od kilkunastu dni, to jawne działanie zmierzające do destabilizacji państwa, w czym udział biorą nie tylko politycy obozu ZP, ale także opłacani przez nich funkcjonariusze mediów oraz farmy trolli pracujące w mediach społecznościowych bez wytchnienia.
Polska albo będzie państwem normalnym, albo narzuconą przez PiS autarkią, w której liczy się tylko jeden świat – świat z chorych snów Kaczyńskiego. Polska ma być taka, jak chce Kaczyński, każda inna nie jest warta istnienia. Idea ta zaszczepiona została też w umysły jego zwolenników, głównie dzięki 8-letniej propagandzie, która wylewała się i wylewa codziennie z prawicowych mediów prywatnych i przejętych do niedawna osiem lat temu mediów publicznych. O to właśnie obecnie toczy się ta cała gra.
Prawa strona podpiera się w komentarzach oświadczeniem Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, cytując jedynie fragment oświadczenia, który pasuje do ich narracji. Tymczasem całe oświadczenie zawiera:
Wstęp, który opisuje wszystko to, co działo się w mediach publicznych przez 8 ostatnich lat.
Zwrócenie uwagi na to, że zmiany są pilnie potrzebne.
Uwagę, że obecne uwarunkowania prawne i polityczne bardzo utrudniają reformę.
Stanowisko Fundacji, będące jedynie jednym z głosów w toczącej się dyskusji. Stanowisko to pomija kwestię tzw. wtórnej niekonstytucyjności niezbadanej przez TK ustawy o RMN.
Wezwanie do podjęcia niezwłocznych prac nad ustawą o mediach publicznych (w oświadczeniu ministra Sienkiewicza jest wyraźnie zaznaczone, że takie prace zostaną niezwłocznie podjęte).
I tylko mimochodem prawa strona zapomina, że powołując się na czyjeś oświadczenie zawsze należy albo powołać się na nie w całości, albo wskazać odniesienie do tego oświadczenia, ale przecież wszyscy wiemy, dlaczego cytują je wybiórczo. Nie jest to żadne novum.
O co chodzi z wetem ustawy okołobudżetowej?
Andrzej Duda zawetował ustawę okołobudżetową. Są dwie ustawy – budżet państwa na 2024 rok (ustawa budżetowa) oraz techniczne rozwiązania do ustawy budżetowej (ustawa okołobudżetowa). Obie ustawy przeszły przez Sejm i Senat, i znalazły się na biurku prezydenta. Ustawy budżetowej prezydent zawetować nie może, ale może zawetować ustawę techniczną. W ustawie technicznej – okołobudżetowej znalazły się zapisy o mnożnikach dla podwyżek nauczycielskich oraz zapisy o dofinansowaniu kapitału publicznych spółek medialnych (w związku ze stratami finansowymi z poprzednich lat oraz rekompensatą za brak wpływów z abonamentu RTV). Zapisy o dofinansowaniu spółek RTV można przenieść do ustawy budżetowej. Zapisy techniczne dotyczące podwyżek dla nauczycieli znajdują się, póki co, w ustawie okołobudżetowej. Zgodnie z zapowiedziami Donalda Tuska, Rada Ministrów zajmie się poprawkami do obu tych ustaw w środę, zaraz po Świętach.
Weto jest więc niczym innym, jak tylko próbą opóźnienia przez prezydenta złożenia budżetu (rząd ma czas do końca stycznia, marszałek Hołownia nie będzie też pilnie zwoływał Sejmu, czego domaga się Duda w związku z zapowiedzią złożenia własnej ustawy okołobudżetowej zawierającej wszystkie zapisy techniczne, ale bez zapisów o dofinansowaniu mediów publicznych). Nie chodzi więc tu o dofinansowanie mediów publicznych, czemu nagle prezydent jest przeciwny (dlaczego nie był przez ostatnie lata?). Niezłożenie budżetu w terminie otworzy Dudzie drogę do ogłoszenia wcześniejszych wyborów, do czego kancelaria prezydenta namawiana jest przez Kaczyńskiego i twardogłowych z PiS-u. Plan to bardzo ryzykowny – jeśli Kaczyński i obóz PiS chcą powtórki z 2007 roku, tym razem w jeszcze bardziej dobitnym wydaniu – całkiem realny jest bowiem scenariusz, w którym Koalicja 15 Października może nie tylko zdobyć większość przełamującą weta, ale także większość konstytucyjną – to proszę bardzo.
Łyżka dziegciu.
Nowemu rządowi należy się jednak łyżka dziegciu. Mam bowiem nieodparte i dojmujące wrażenie, że w kwestii komunikowania się z wyborcami wróciliśmy do czasów pierwszego rządu Donalda Tuska, kiedy to rząd nie potrafił wytłumaczyć społeczeństwu zasadności wprowadzanych rozwiązań i reform. A przecież dzisiaj, w tym całym chaosie informacyjnym płynącym z prawej strony, wskazane byłoby dogłębne objaśnienie wyborcom, jaki jest cel i sens wprowadzanych zmian. Samo oświadczenie ministra Sienkiewicza, które nie przebiło się do świadomości Polek i Polaków, to za mało.
Naczelną zasadą państwa PiS jest prawny dualizm i możliwie jak największy chaos w przepisach, zgodnie z przysłowiem, że w mętnej wodzie ryby łowi się łatwiej. W takiej rzeczywistości dobra komunikacja to podstawa marketingu politycznego, bez którego poparcie dla nowej Koalicji może regularnie spadać.
Byłby to nieodpowiedzialny błąd o konsekwencjach nietrudnych do przewidzenia.
Good night and good luck Państwu.
Autor:
Felietonista i autor własnego bloga. Współpracował z Liberté, Na Temat oraz Instytutem Obywatelskim.
Współtwórca projektów aktywizujących społeczeństwo obywatelskie:
Klubu Swobodnej Myśli oraz Projektu Nowa Polska. Jest także autorem kilku projektów z dziedziny marketingu politycznego.
Współautor projektu reformy ochrony zdrowia opublikowanego przez Instytut Obywatelski.
Współfundator i prezes zarządu Fundacji Myśli Demokratycznej – wspierającej działania prodemokratyczne oraz aktywizującej osoby niepełnosprawne.
Liberał. Przedsiębiorca z branży zaawansowanych technologii. Inżynier zarządzania.